wtorek, 29 marca 2016

Zabieram Was w podróż po Florydzie i Puerto Rico

To sen niech mnie ktoś uszczypnie.

Mottem mojego wyjazdu były 2 hasła:
"Jutra może nie być" 
"Marzenia są po to by je spełniać"


Floryda 2016
Piękno jest pojęciem względnym. 

Współtowarzyszkami mojej podróży są Gabi i Kellie. 
Tworzymy Dream Team w podboju Miami i Key West. :)) 
Dziękuję Wam, że spełniłyśmy swoje marzenia razem :)





Entuzjazm jaki wpaja do serca Miami jest nie do opisania. Oglądam zdjęcia I wciąż się uśmiecham. 
Wskazuję do wody. Słone fale oceanu  oblewają mi twarz. Wieczorem pijemy drinki I śpiewamy z Bobem Sinclarem, a rano smażymy swoje ciała na plaży:) Chcę, by tak było zawsze.

Impreza na Southbeach trwa 24 godziny na dobę, a Ja wciąż nucę .... I'm in Miami Beach. :) Zamawiamy pyszną Pinacoladę, Mohito, Margaritę i inne wyśmienite trunki, które zasługują na miano najlepszych z najlepszych:) Sączymy przez słomkę i zachwycamy się palmami które rosną na najsłynniejszej ulicy w Miami- Ocean Drive. Jest Bosko. Myślę -lepiej być nie może. Do szczęścia nic mi więcej nie potrzeba. 





Śpimy 3 godziny I wynajętym samochodem ruszamy w kierunku najbardziej wysuniętego na południe punktu USA -Key West. 150 mil w Jedną stronę, z czego 100 mil to same mosty. I znowu okazuje się że piękno jest pojęciem względnym. Droga prowadząca z Miami do Key West przebija swym urokiem wszystkie inne trasy, jakie w swoim skromnym żywocie przejechałam. Ocean z dwóch stron, miasteczka jak z filmów, parki z delfinami i rekinami. Wciąż proszę swoją francuską koleżankę by uszczypnęła mnie mocniej i mocniej. 




To nie możliwe, ze może być tak pięknie. To nie możliwe. Dojeżdżamy do Punktu docelowego, robimy kilka zdjęć i jedziemy szukać najpiękniejszej opcji na obejrzenie zachodu Słońca. Zatrzymujemy się na kilku prywatnych plażach, gdzie właściciele mają monopol na przejrzyście błękitną wodę, biały piasek, palmy, kokosy i kaktusy. 




Dziś zakochałam się we Florydzie bardziej niż wczoraj. Zatrzymujemy się też w wiosce przypominającej hawajskie miasteczko, myślę, że trafiłam do raju. Zapamiętam prymitywny bar, hamaki między palmami, i uśmiechniętych ludzi muśniętych słońcem, w regionalnych koszulach z kokosami.
Zachód Słońca oglądamy w miejscu który jest wierzchołkiem Trójkąta Bermudzkiego. 
Piękno jest pojęciem względnym.:)


3 godziny snu. Ruszamy na lotnisko. Cel: Puerto Rico.



Należy zauważyć, że Mam bardzo pojemne serce. Codziennie się zakochuję. 
Widok  wysp na Oceanie z lotu ptaka, utkwi mi w pamięci do Końca życia, albo i dłużej.
To niesamowite.

Przygoda w Puerto Rico zaczyna się w wypożyczalni samochodów, gdzie okazuje się że nasza rezerwacja jest odwołana. 
Gdzie okazuje się, że nie możemy dostać VW Jetty. 
Gdzie okazuje się, że moja karta kredytowa jest zablokowana. 
Ostatecznie otrzymujemy kluczyki do srebrnej strzały Nissana Versy, w której od samego początku nie działa pilot, a przy każdej górce autko łapie taką zadyszkę, że aż serce się kraje. Enjoy. 
O nieszczęsnej firmie z której wypożyczyłam samochód można by opowiadać długo, ale nie chcę sobie psuć humoru. Dodam tylko- unikajcie jak ognia E-Z rental car.

Zmieniam repertuar który podśpiewuję, na Ajajajajaaaaajjjjjj Puerto Rico- Vaya Con Dioz. 
Wsiadamy do srebrnej strzały i postanawiamy, że już nic i nikt nie przeszkodzi nam w tym, by się świetnie bawić.
W hotelu wita nas Fernando, który zachowuje się jak stary znajomy. Na powitanie śpiewa hiszpańską piosenkę o Karolinie, a ja odśpiewuje mu wymyśloną właśnie pieśń o Fernandzie. Przedstawia nas swojemu niewolnikowi, częstuje puertorykańskim piwem i zaprowadza na "apartamenty". Zapominam o złych doświadczeniach w wypożyczalni samochodów i zaczynamy kolejną przygodę naszego życia.


Wskakujemy w kiecki i biegniemy na puertorykański obiad. Zamawiamy Mofongo, popijamy lokalnym piwem i uświadamiamy siebie nawzajem o tym, że jesteśmy na Karaibach!! 
Wszyscy się uśmiechają i zagadują, tak szczerze- od serca. Pokochałam to miejsce, od pierwszego wejrzenia i tych ludzi i to jedzenie i język hiszpański. To chyba sprawa serotoniny.




Plan na jutro- Las deszczowy El YunQue.
Wstajemy skoro świt, nie chcemy marnować czasu na spanie. Pakujemy off-a, plotka głosi, że w okolicy grasuje groźny dla zdrowia wirus ZIKA roznoszony przez puertorykańskie komary. GPS wskazuje nam 38 minut trasą z San Juan do El YunQue. 
Jedziemy. Wkoło las, fakt- wygląda jak tropikalny, ale to jedna z głównych atrakcji turystycznych Puerto Rico,a tu żadnych turystów... Zatrzymuje się na parkingu, gdzie zaczepiamy przyjemnego Chińczyka, a ten z uśmiechem na twarzy mówi:  "nie możecie tu parkować. to instytut naukowy, uczymy się tu o biosferze lasu. Do parku narodowego, to musicie zjechać w dół, potem w prawo, w lewo, w prawo, w prawo, w lewo. w lewo, prosto i będzie most, wtedy pod górę" Narysował nam mapę. Ale przecież my wiemy lepiej. Błądziłyśmy następne 2 godziny. Zapytałyśmy Panią która zbierała banany, ale mówiła tylko po hiszpańsku. Pana który zaganiał kury, ale mówił tylko po hiszpańsku. Panią na podwórku, ale mówiła tylko po hiszpańsku. Pana który majsterkował przy samochodzie, ale.... zawołał swojego syna który w końcu mówił po angielsku. Dojeżdżamy.
Lijany, palmy kokosowe, piękne widoki, góry, zieleń, wilgoć- ciepły deszcz pada co 15 minut. Las jest pięknie zagospodarowany. Znajdziesz tu strome podejścia, wieże widokowe i wodospady. 
Postanawiamy udać się do oddalonej 20 minut od lasu plaży Luquillo. Rozbijamy kokosy o drzewo. Kąpiemy się w Oceanie podczas deszczu, rozmawiamy z tubylcami i udajemy się na puertorykański obiad. Pinacolada + banany z mięsem. Restauracje tutaj nie przeszły by kontroli w polskim sanepidzie, ale skoro tubylcy jedzą i żyją, to i my zjemy. Chwilę później grasujemy po okolicznych sklepach z pamiątkami i udaje nam się dorwać tutejsze cygara.






Zmęczone po całym dniu wracamy na 15 minut do domu, wskakujemy w kiecki i jedziemy zobaczyć old San Juan. Stolica Puerto Rico. Stare miasto, kamieniczki, wąskie uliczki, można poczuć się jak w starym europejskim mieście. Z całą pewnością jest to jedno z najpiękniejszych miast w jakich byłam. Tak jak niektórzy ludzie mają to coś, tak to miasto ma pewien sekret, pewien urok, który przyciąga i sprawia, że czujesz się tu ja w domu. Zamawiamy Mohito i tłumaczymy tubylcom gdzie jest Polska. Uczymy ich podstawowych zwrotów i utwierdzamy się w przekonaniu, że ludzie tutaj są fantastyczni.

3 godziny snu. Wstajemy o 4 rano i udajemy się na jedną z najpiękniejszych wysp na świecie Culebrę. Dzień wcześniej zrobiłyśmy wywiad wśród tubylców, którzy ostrzegali, że na prom to kolejki są ogromne i, że jeśli tak nam zależy, to z 3 godziny wcześniej musimy być. Oprócz promu, jest jeszcze opcja wynajęcia lotu tam i  z powrotem około 70$. Człowiek uczy się na błędach, las deszczowy nauczył nas, żeby słuchać tutejszych, a nie wujka google. W Fajardo, skąd odpływa prom, jesteśmy więc 3 godziny przed czasem. 
Wysadzam Gabi przed parkingiem i sama jadę szukać darmowego miejsca, by nie płacić majątku za całodzienny  postój. Jeżdżę w tą i z powrotem. W końcu panowie spod ciemnej gwiazdy proponują pomoc. Czarny chłopak wsiada na rower i zaprowadza mnie kilka ulic dalej. Dziękuję i z uśmiechem na twarzy wręczam dolca. A on z uśmiechem na twarzy mówi, że należy się jeszcze 5 $. Oponując, oznajmiam -że za tyle to zaparkuje na parkingu strzeżonym. A on- że nie zaparkuje, bo  tam już nie ma miejsca. A ja twardo, że byłam widziałam i nie dam mu więcej. No i tak od słowa do słowa, wsiadł na swój rowerek i odjechał. A ja, czułam na swoich plecach oddech wszystkich tych typów spod sklepu i zadawałam sama sobie pytanie, w jakim stanie będzie nasza srebrna strzałka, jak do niej wrócimy. 
Wchodzę do miejsca skąd ma odpływać prom. 6 rano. Dyskoteka świateł, muzyka dudni na tyle decybeli, że czuje się jak na dobrej imprezie. Znajduję Gabi, okazuje się, że żadnej kolejki nie było. Wsiadamy na prom i słyszę, że ktoś mówi po polsku! W końcu swoi! Chwilę później okazuje się, że to 3 polki Au Pair, a jedna z nich miała lecieć z nami do San Juan, kontaktowałyśmy się kilka razy na skype, ale nie pasował jej przystanek w Miami. Here we are. Świat jest mały, prawda? Na promie poznaję też miłą amerykankę z Colorado, która opowiada mi, że na lunch to planuje zjeść mango z drzewa.

Dopływamy do raju. Bierzemy busa i jedziemy na najpiękniejszą plażę na wyspie Flamenco Beach. 










Jeśli tak wygląda raj i do raju trafię po śmierci, to nie boję się umierać. Jest cudownie. Woda jest krystalicznie czysta, piasek biały, w tle widać zielone góry, za nami rozpościerają się drzewa palmowe. Znajdujemy oazę i napawamy nasze ciała promieniami słonecznymi. Gabi zasypia, a do mnie podchodzi chłopak i zaczyna mówić po hiszpańsku. A wszyscy mówili ucz się języków. Odpowiadam, że nie rozumiem. Po odpowiedzi na pytanie, że jestem z Polski, widzę jak obraca się na jednej nodze i krzyczy do swoich kumpli- Ejjjj, ona jest z Polski !
Nagle z jednego puertorykańczyka zrobiło się czterech. Polska, zabrzmiała dla nich tak samo egzotycznie, jak dla nas brzmi Puerto Rico. Pytają, gdzie jest ta Polska. Więc tłumaczę, że w Europie i staram się słownie zlokalizować nasz piękny kraj. A oni pytają, czy koło Irlandii. Poddałam się. Rzuciłam hiszpańską nazwę Polski i wtedy już wiedzieli, albo udawali, że wiedzą :) Od słowa do słowa okazało się, że znają polską kiełbasę i że jest bardzo tutaj popularna. Nie jadłam rzekomo polskiej, puertorykańskiej kiełbasy, więc nie wiem ile ma w rzeczywistości do czynienia z Polską. Gadu, gadu. O tym i o tamtym. Pytają jak długo tu jesteśmy, więc odpowiadam, że trzeci dzień. A oni- co? My tu całe życie mieszkamy, a pierwszy raz na Culebrę przyjechaliśmy. Przecież to szmat drogi. Pojęcie odległości, jest pojęciem względnym. Chcąc przetrzeć oczy, podnoszę okulary i wtedy następuje moment kulminacyjny. WOW ! U nas nikt nie ma takich jasnych oczu! Możemy sobie zrobić z Tobą zdjęcie ? To akurat mogła być prawda. Puertorykańczycy to ludzie o śniadej karnacji z czarnymi i brązowymi oczyma. Tak jak oni egzotyczni są dla nas, tak my jesteśmy egzotyczni dla nich. Nie oponowałam. Chwilę później piliśmy razem puertorykański Rum i Sangrię. 




Dnia następnego, pakujemy swoje manatki do srebrnej strzały i udajemy się na Południe Puerto Rico, nad morze karaibskie. Trasa prowadząca przez góry, jest niesamowita. Góry, dżungla i przejrzyście czysta woda w oddali. Zatrzymujemy się w Santa Isabel, gdzie spotykamy na drodze iguany. Zrywamy z drzewa mango. Jemy najlepszego w życiu ananasa, arbuza i kokosa. Mijamy drogę ewakuacyjną na wypadek tsunami i udajemy się w kierunku Ponce. Nad głowami latają nam pelikany, które ludzie dokarmiają kupionymi rybami. Znajdujemy oazę pod palmą i odpoczywamy. Chwilę później postanawiamy pojechać nad rzekę. Tubylcy mówią, że warto, więc jedziemy, prowadzi tutaj kręta droga, górskie serpentyny, a w około zamiast sosen,- drzewa kokosowe. Znowu jest pięknie, ale po tym co widziałyśmy na Culebrze bardzo ciężko, będzie znaleźć miejsce w którym ponownie zabraknie nam powietrza z wrażenia. Robimy kilka zdjęć i postanawiamy wracać. Ponieważ GPS nie łapie zasięgu postanawiam zaufać swojej intuicji. I tak 40 minut jedziemy w zupełnie innym kierunku niż powinnyśmy. W momencie kiedy się zorientowałyśmy,że jesteśmy na południu wyspy zrobiło się ciemno, pojawiła się mgła. I wierzcie, albo nie byłam naprawdę przerażona w jaki sposób przejadę całą tą dżunglę jeszcze raz, ale w dużo gorszych warunkach. Oznajmiłam Gabi, że to będzie wyzwanie. Powiedziałam sobie, że w rodzinie nikt o palmę się jeszcze nie rozwalił i ruszyłyśmy. Było ciężko, ale jesteśmy całe i zdrowe, po 2 godzinach ujrzałyśmy cywilizację w San Juan.



Puerto Rico jest wyspą należącą do USA. Ale nie widać tutaj ameryki. Amerykański, jest tylko dolar. Wszyscy mówią po hiszpańsku, bieda piszczy. Ludzie żyją w większości z upraw i przemytu. Wszędzie jest niesamowicie dużo policji. Wszędzie. Na drogach, na plażach, w mieście, w restauracjach. Wszędzie. Dozwolona prędkość to 55 mil na godzinę i nikt nie jedzie szybciej. Nikt też nie przejmuje się sygnalizacją świetlną. Czerwone? Ale nic nie jedzie, więc jadę. Ludzie są życzliwi i uśmiechnięci. Mężczyźni nieziemsko przystojni. Byłyśmy w raju.



5 komentarzy:

  1. oj Karola:)Tak przedstawiłaś Puerto Rico, że powinnam chyba zebrać manatki i ruszać do tego raju:)
    Gabrysia

    OdpowiedzUsuń
  2. Siostra. Ja tylko czytając na głos mówiłem "o ja piiiii". Szok. Niedowierzanie. Skandal.

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękne miejsce, świetny post, gorzej zdjęcia i wygląd bloga... Radzę wgrać gotowy szablon albo poszukać kogoś kto się tym zajmuje, bo przez wygląd wiele tracisz :D

    OdpowiedzUsuń
  4. 21 yrs old Software Test Engineer III Garwood Jesteco, hailing from Brandon enjoys watching movies like ...tick... tick... tick... and Dowsing. Took a trip to Three Parallel Rivers of Yunnan Protected Areas and drives a Tundra. zobacz strone

    OdpowiedzUsuń