poniedziałek, 26 października 2015

Karolina Crusoe- czyli butelka z listem :)









Nowy Jork- cały świat w jednym miejscu.

Nowy Jork to wszystkie kontynenty skondensowane w jednym mieście. Wszystkie kolory skóry, wszystkie języki świata, dialekty, kultury i tradycje.

Piątek spędziłam w towarzystwie hiszpańskojęzycznych koleżanek z Peru, Brazylii, Kostaryki, Hiszpanii i Kolumbii. Uwielbiam kulturę latynoską, są ciepłymi i otwartymi ludźmi. Wiecznie uśmiechnięci i radośni. Zarażają swoim pozytywnym podejściem do świata.
Żyję w przekonaniu, że nic nie dzieje się przez przypadek. Ludzie jakich spotykamy, są po coś. Miejsca jakie odwiedzamy, są po coś. Historie jakich doświadczamy, są po coś. To co przeżywamy i osoby jakie poznajemy wiele do naszego życia wnosi. I tak Elisa z Peru wniosła dużo siły w momentach mojego zwątpienia. Wszystko ma swój ukryty sens, warto o tym pamiętać.

Na wycieczkę dookoła świata zaprosiłam Kid z Chin oraz Isabelle z Brazylii. Dlaczego to je kopnął zaszczyt podróżowania ze mną? Otóż to też nie jest przypadek. Iza, z czystej sympatii,a Kid ? Pomyślałam, że to mądre zabrać ze sobą Chinkę, do Chinatown.
Podróż po Chińskiej dzielnicy była męcząca. Zatłoczona, brudna, chaotyczna Azja. Można powiedzieć zaniedbana dzielnica skośnookich. Ale kupisz tutaj naprawdę cuda, za grosze. I tak handlarz chciał sprzedać mi perfumy za 44$, a kiedy wychodziłam ze sklepu cena spadła do 15 $ Chcesz torebkę  Lui Viton i buty Prada... możesz tu dostać dobrą podróbę, w naprawdę niskiej jak Chińczyk cenie.
Odwiedziłyśmy świątynię buddyjską Eastern States Buddhist Temple, w której pachniało kadzidłami, chińskie głowy pochylały się przed posągami, a za 3 $ można zadać do Buddy pytanie. Taki biznes. Ja wolę pytać Boga.
Jedną z atrakcji jest skosztowanie smakołyków chińskiej kuchni, jednak mnie i Izy zapach nie przekonał. Psa i małpy co by się nie działo... nie wciągnę.

Przeniosłyśmy się tym samym do Europy. Little Italy, w końcu jak w domu. Włochy to nie mój dom, ale jednak Europa, więc zawsze jakoś bliżej sercu ! Kelner zaśpiewał nam moje ulubione New York Franka Sinatry, jeden przez drugiego zapraszał do restauracji. W końcu wylądowałyśmy  na spaghetti made in Itally. Pyszność !!! Kto nie lubi włoskiej kuchni? Koloryt i klimat tej malutkiej dzielnicy NY bardziej przekonuje niż azjatyckie Chinatown.

No nic. Były już Chiny i Włochy, teraz czas pokazać moim współtowarzyszką naszą Polskę. Greenpoint, czyli teleportacja do najbardziej wysuniętej na północ dzielnicy Brooklynu. Nazywane "Little Poland" Można tutaj kupić polską kiełbasę, kaszankę, ogórki i napić się perły. Ba, nawet mają słynną w naszym kraju Biedronkę. Obowiązek, to spróbować polskich przysmaków, zabrałam dziewczyny do PL piekarni. Zapach świeżych bułek zawsze kojarzył mi się będzie z Racławicką 11 :) Dziewczyny kupiły sobie jakże polską muffinkę. Zobaczyłyśmy też piękny polski Kościół, a nawet występ chóru i gdyby nie to, że z Kościoła nas wyproszono, byłoby idealnie. Na koniec kupiłam dziewczynom Prince Polo, niech wiedzą, co to polska gościnność :)




Spędziłam dzień z dziewczynami z dwóch odległych kontynentów i wiem już dzisiaj na pewno, że znacznie bliżej nam do kultury Brazylijczyków, aniżeli Chińczyków. Azjaci są inni we wszystkim, od przywitania poprzez zachowanie przy stole i kwestie czekania w kolejce. Chińczycy witają się poprzez skinienie głowy, ale europejskie patrzenie w oczy podczas przywitania jest faux pas. Brazylijczycy strzelają na przywitanie przysłowiowego misia- przytulają się. Kwestie zachowania przy stole są dla mnie (przewrażliwionej na tym punkcie) najbardziej rażące. Przy jedzeniu chińczycy wydają różne, w moim mniemaniu nie stosowne dźwięki- oznacza to, że jedzenie jest dobre.