niedziela, 26 lutego 2017

Życie jest jak górski szlak.


Życie jest jak Górski szlak. Masz więc wybór. 
Weź mapę i zaznacz, który szlak wybierasz. 
Zawsze masz wybór.

Możesz wybrać czy wspinasz się na szczyt, czy błąkasz się po dolinach. 
Chodzenie po dolinach jest w miarę stabilne, zaobserwujesz piękne krajobrazy i spotkasz po drodze dobrych ludzi, ale nigdy nie zdobędziesz tyle satysfakcji, ile dałoby Tobie wejście na szczyt. 


Jeśli zdecydujesz się na wspinaczkę, zobaczysz wszystko z innej perspektywy. Będzie trudniej, ale piękniej. Będziesz miał szersze pole widzenia, zobaczysz czym naprawdę jest wolność i szczęście. Będziesz czuł się lepszy i silniejszy, niż wtedy kiedy byłeś na dole.



Życie to walka. Życie to ciągłe pokonywanie siebie i swoich słabości. 

Możesz tkwić w jednym miejscu, nawet jeśli jest Tobie niewygodnie. Ale po co?

Życzę Tobie żebyś przeszedł przez życie pełną parą, żebyś wspinał się na szczyty. 
Kiedy jest Tobie nie wygodnie i czujesz że jesteś w miejscu w którym być nie powinieneś -zmień coś. Szkoda marnować czas w miejscach, w których czujemy się mało komfortowo, z ludźmi którzy nie do końca nam pasują, w pracy która nie zaspokaja naszych ambicji, w związku który nas nie satysfakcjonuje.

Zrób więc krok w lewo, prawo, w przód, ale nigdy nie w tył. Nie czekaj, zmień coś dzisiaj. Życie ucieka nam przez palce.

Szukaj I ciągle chciej więcej. Nie zatrzymuj się kiedy wiesz, że jest za ciasno. Szukaj wyjścia i Planu B, a kiedy ten nie zadziała Planu C itd. Alfabet ma wiele liter. Wszystko zależy od Nas :) Kto szuka, ten w końcu znajdzie ! 
Rób tak, by być z siebie dumnym każdego dnia !


poniedziałek, 2 stycznia 2017

2016 był najlepszym rokiem w moim życiu, ale 2017 będzie jeszcze lepszy

2016 nauczył mnie jak wyjść ze swojej strefy komfortu i żyć w innym, obcym środowisku. 

Dzisiaj wiem, że trzeba podejmować wyzwania i nie bać się iść do przodu. 
Wiem też, że  życie weryfikuje wiele spraw i nie wszystko układa się tak jak byśmy chcieli, w związku z czym mamy dwa wyjścia: możemy się nad sobą użalać, albo przyjąć rzeczywistość 
„na klatę” i zmieniać to co możliwe- na lepsze.

Każdy z nas przechodzi pewne załamania i kryzysy, ale jest to nieodzownym elementem życia i musimy być świadomi, że nie zawsze będzie kolorowo.

W 2016 poznałam fantastycznych ludzi, którzy na zawsze pozostawili ślad w moim sercu. Zwiedziłam najpiękniejsze miejsca w Ameryce Północnej, obserwowałam skaczące delfiny, wieloryby i foki, oddychałam morskim powietrzem, spełniałam swoje marzenia i nauczyłam się obcego języka.






Po powrocie do Polski przeżyłam zderzenie z rzeczywistością. Dopiero przyzwyczaiłam się do pięknej i liberalnej Ameryki, dopiero poczułam się swobodnie, dopiero się oswoiłam…. i wtedy trzeba było wracać do Polski, za którą bądź, co bądź bardzo tęskniłam. Bardzo.

Powrót był ciężki. Tęsknota za krajem i za ludźmi których kochasz, powoduje że wszystko idealizujesz. A rzeczywistość jest jaka jest i trzeba o tym pamiętać. Niektórych rzeczy nie da się przeskoczyć i trzeba się z tym pogodzić. Można też zatruwać sobie życie smutkiem, ale po co? 

Oczekiwałam, że przyjadę i wszystko będzie piękne i poukładane, ale życie takie nie jest.
Sami musimy sobie wszystko poukładać, podejmując odpowiednie decyzje. 
Czasami zgubimy gdzieś kolejny puzzel układanki, ale nadejdzie czas, że go znajdziemy. 
Bywa, że zapominamy o tym, by doceniać to co do tej pory osiągnęliśmy i nie potrzebnie skupiamy się na tym czego jeszcze nie mamy. Trzeba być cierpliwym i wiedzieć jak naładować swoje akumulatory. Ja naładowałam swoje w górach.


Wysiłek fizyczny dodający pakiet endorfin, piękno krajobrazu, a wreszcie to co najważniejsze, czyli ludzie jakimi się otaczasz. Te kilka dni pozwoliło mi zregenerować swoje myśli i przypomnieć sobie co w życiu jest naprawdę ważne. Szczerość, dobroć, uśmiech, pasja, miejsca i Ci którzy są w koło.

Zawsze powtarzałam, że w życiu nic nie dzieje się przez przypadek i każdy napotkany na naszej drodze człowiek, czegoś nas uczy. Najcenniejsze jest spotykać się z innymi ludźmi, podróżować i poznawać różne podejścia do życia… to bardzo wzbogaca. 

W Nowym Roku życzę sobie i Wam podróży i obcowania z ludźmi z różnych sfer, na różnych etapach życiowych, z różnymi celami i marzeniami. 

W 2017 postanawiam spełniać marzenia, doceniać to co mam, mieć duże oczekiwania od życia i wierzyć w siebie. Do siego roku.

wtorek, 12 lipca 2016

Czego nauczyła mnie Ameryka.

Nie mam kompasu, a nawet gdybym miała, to on zawsze pokazuje północ.
Nie mam mapy, a nawet gdybym miała, to nie wiem gdzie jest cel.

Kto wygrywa życie? Co zrobić, aby wygrać? Jakim człowiekiem, trzeba być?

Brnij do przodu i nie zatrzymuj się. Próbuj wszystkiego co podpowiada Ci serce. Korzystaj z szans. Podróżuj i poznawaj. Bądź indywidualistą. Idź pod prąd. Wyróżnij się. Nie bądź jedną z owiec. Inspiruj innych. Bądź odważny. Podejmuj ryzyko. Spraw, by każdy dzień był lepszy od poprzedniego. Rób rzeczy które powodują, że dzisiaj jesteś lepszy niż wczoraj.  Bądź wdzięczny za to co masz. Spędzaj czas z ludźmi którzy Cię inspirują. Uśmiechaj się. Marz. Śnij. Spełniaj się. Dostarczaj sobie emocji. Rób więcej, niż od Ciebie oczekują. Pamiętaj, że za kilka lat będziesz wspominał to co zrobiłeś i żałował tego na co zabrakło Ci odwagi. Zbieraj doświadczenia. Przebywaj z tymi którzy Cię motywują. Nigdy nie narzekaj.

Wstaję rano, 64 dni do końca mojego programu.
Patrzę w lustro. Uśmiecham się. Widzę lepszą wersję samej siebie.

To był bardzo ciężki rok. Ocean dzielący mnie od wszystkich relacji które udało mi się do tej pory stworzyć. Ocean dzielący mnie od rodziny, przyjaciół i miejsc które kocham. Mieszkanie pod jednym dachem z obcymi ludźmi, mówiącymi w innym języku. Inne jedzenie. Inna kultura. Inne poczucie humoru. Przezwyciężenie każdej cząstki siebie, by być tu gdzie teraz jestem. Poczucie bycia samotną jednostką na innym kontynencie.
Wyszłam spoza swojej strefy komfortu, po to by dzisiaj być innym, silniejszym człowiekiem.
Takiego dokonałam wyboru, Ty też codziennie wybierasz.

Rok pobytu w USA uświadomił mi jak wielki mamy wpływ na otaczającą nas rzeczywistość. Uwierzyłam w swoje możliwości. Nauczyłam się, że nie możliwe jest możliwe, a granice siedzą tylko w naszej głowie. Nie ograniczają nas pieniądze, czy kondycja fizyczna. Ogranicza nas wyłącznie nasza psychika.

Moja przygoda w USA dobiega końca. Ze łzami w oczach spoglądam na laurki od dzieci i uświadamiam sobie jak bardzo się przywiązałam. Miłość dziecka jest bezinteresowna. Jest prawdziwa, jest najszczerszą ze wszystkich istniejących miłości. Wiem, jak ciężko będzie powiedzieć "Good bye"
Będzie o wiele ciężej, niż kiedy wyjeżdżałam z Polski. Wiedziałam, że do Polski wrócę, że Was wszystkich zobaczę. Zestarzejemy się wszyscy o rok i się zobaczymy. W tym przypadku, tej pewności nie mam.

Wyjeżdżam za 2 miesiące, takiego dokonałam wyboru. Czuję, że przede mną kolejna przygoda. Szukam ścieżki prowadzącej do szczęścia. Szukam odpowiedzi na to kim chcę być, gdzie i co chcę osiągnąć. Muszę zrobić kolejny krok w przód. Podjąć kolejne wyzwanie. Zebrać następne doświadczenia i przeżywać kolejne emocje. Jak będzie? Nie wiem. Zobaczę. Nie mogę zatrzymać się w miejscu, tylko dlatego, ze poczułam się "oswojona". Może na następnym etapie mojej drogi czeka na mnie ktoś lub coś, co sprawi, że nie będę próbowała już niczego innego, bo będzie mi wystarczająco dobrze?  Życie ma pełną moc możliwości. Do zobaczenia w Polsce.



wtorek, 5 lipca 2016

Podróżuj, zwiedzaj, łap wiatr w żagle i spełniaj marzenia!

Piękno jest pojęciem względnym. Świat jest mały, a w życiu nie ma przypadków.

Codziennie udowadniam sobie ze życie to puzzle. 
Kawałki tych puzzli składamy w jedną całość, czasami błądzimy I nie wiemy jak dopasować daną część.

Podróże otwierają głowę, inspirują I ułatwiają znalezienie drogi do związku przyczynowo- skutkowego.



Weekend spędziłam nad wodospadem Niagara. 

Kiedy jesteś w tak pięknym miejscu mózg oczyszcza się ze wszystkich zbędnych myśli jakie zaśmiecają Twoją głowę. Spaceruję I podziwiam piękno natury. Przechodzę przez granice I znajduje  się w Kanadzie, gdzie widok dopiero zaczyna zapierać dech w piersiach. 


Odłączam się od swoich towarzyszek podróży by pobyć chwile sama ze sobą. Wdycham czyste powietrze i uśmiecham się sama do siebie. 

Myślę o tym po co, dlaczego, kiedy i jak. 
Zadaje sobie pytanie co będę robić za 3 miesiące kiedy wrócę do Polski. W tym momencie mija  mnie Jacek Wiśniowski- mistrz motywacji. Zmierza w kierunku Niagary, by nakręcić kolejne wideo z cyklu "potrzebujesz dużego kopa w dupę". 
Jestem pod głębokim wrażeniem. 
Ocieram oczy. 
Przeszywa mnie dreszcz emocji. 
Od kiedy jestem w USA widea Jacka dostarczają mi motywacji. Ten gość udowadnia że niemożliwe jest możliwe. 
Spotykam osobę która w swoich filmach na YouTube przypomina mi jak ważne jest dostarczanie sobie pozytywnych emocji. Magiczne miejsce, fantastyczny widok I kolejny puzzel którego znaczenie potrafię odczytać.

W życiu nie ma przypadków.





wtorek, 29 marca 2016

Zabieram Was w podróż po Florydzie i Puerto Rico

To sen niech mnie ktoś uszczypnie.

Mottem mojego wyjazdu były 2 hasła:
"Jutra może nie być" 
"Marzenia są po to by je spełniać"


Floryda 2016
Piękno jest pojęciem względnym. 

Współtowarzyszkami mojej podróży są Gabi i Kellie. 
Tworzymy Dream Team w podboju Miami i Key West. :)) 
Dziękuję Wam, że spełniłyśmy swoje marzenia razem :)





Entuzjazm jaki wpaja do serca Miami jest nie do opisania. Oglądam zdjęcia I wciąż się uśmiecham. 
Wskazuję do wody. Słone fale oceanu  oblewają mi twarz. Wieczorem pijemy drinki I śpiewamy z Bobem Sinclarem, a rano smażymy swoje ciała na plaży:) Chcę, by tak było zawsze.

Impreza na Southbeach trwa 24 godziny na dobę, a Ja wciąż nucę .... I'm in Miami Beach. :) Zamawiamy pyszną Pinacoladę, Mohito, Margaritę i inne wyśmienite trunki, które zasługują na miano najlepszych z najlepszych:) Sączymy przez słomkę i zachwycamy się palmami które rosną na najsłynniejszej ulicy w Miami- Ocean Drive. Jest Bosko. Myślę -lepiej być nie może. Do szczęścia nic mi więcej nie potrzeba. 





Śpimy 3 godziny I wynajętym samochodem ruszamy w kierunku najbardziej wysuniętego na południe punktu USA -Key West. 150 mil w Jedną stronę, z czego 100 mil to same mosty. I znowu okazuje się że piękno jest pojęciem względnym. Droga prowadząca z Miami do Key West przebija swym urokiem wszystkie inne trasy, jakie w swoim skromnym żywocie przejechałam. Ocean z dwóch stron, miasteczka jak z filmów, parki z delfinami i rekinami. Wciąż proszę swoją francuską koleżankę by uszczypnęła mnie mocniej i mocniej. 




To nie możliwe, ze może być tak pięknie. To nie możliwe. Dojeżdżamy do Punktu docelowego, robimy kilka zdjęć i jedziemy szukać najpiękniejszej opcji na obejrzenie zachodu Słońca. Zatrzymujemy się na kilku prywatnych plażach, gdzie właściciele mają monopol na przejrzyście błękitną wodę, biały piasek, palmy, kokosy i kaktusy. 




Dziś zakochałam się we Florydzie bardziej niż wczoraj. Zatrzymujemy się też w wiosce przypominającej hawajskie miasteczko, myślę, że trafiłam do raju. Zapamiętam prymitywny bar, hamaki między palmami, i uśmiechniętych ludzi muśniętych słońcem, w regionalnych koszulach z kokosami.
Zachód Słońca oglądamy w miejscu który jest wierzchołkiem Trójkąta Bermudzkiego. 
Piękno jest pojęciem względnym.:)


3 godziny snu. Ruszamy na lotnisko. Cel: Puerto Rico.



Należy zauważyć, że Mam bardzo pojemne serce. Codziennie się zakochuję. 
Widok  wysp na Oceanie z lotu ptaka, utkwi mi w pamięci do Końca życia, albo i dłużej.
To niesamowite.

Przygoda w Puerto Rico zaczyna się w wypożyczalni samochodów, gdzie okazuje się że nasza rezerwacja jest odwołana. 
Gdzie okazuje się, że nie możemy dostać VW Jetty. 
Gdzie okazuje się, że moja karta kredytowa jest zablokowana. 
Ostatecznie otrzymujemy kluczyki do srebrnej strzały Nissana Versy, w której od samego początku nie działa pilot, a przy każdej górce autko łapie taką zadyszkę, że aż serce się kraje. Enjoy. 
O nieszczęsnej firmie z której wypożyczyłam samochód można by opowiadać długo, ale nie chcę sobie psuć humoru. Dodam tylko- unikajcie jak ognia E-Z rental car.

Zmieniam repertuar który podśpiewuję, na Ajajajajaaaaajjjjjj Puerto Rico- Vaya Con Dioz. 
Wsiadamy do srebrnej strzały i postanawiamy, że już nic i nikt nie przeszkodzi nam w tym, by się świetnie bawić.
W hotelu wita nas Fernando, który zachowuje się jak stary znajomy. Na powitanie śpiewa hiszpańską piosenkę o Karolinie, a ja odśpiewuje mu wymyśloną właśnie pieśń o Fernandzie. Przedstawia nas swojemu niewolnikowi, częstuje puertorykańskim piwem i zaprowadza na "apartamenty". Zapominam o złych doświadczeniach w wypożyczalni samochodów i zaczynamy kolejną przygodę naszego życia.


Wskakujemy w kiecki i biegniemy na puertorykański obiad. Zamawiamy Mofongo, popijamy lokalnym piwem i uświadamiamy siebie nawzajem o tym, że jesteśmy na Karaibach!! 
Wszyscy się uśmiechają i zagadują, tak szczerze- od serca. Pokochałam to miejsce, od pierwszego wejrzenia i tych ludzi i to jedzenie i język hiszpański. To chyba sprawa serotoniny.




Plan na jutro- Las deszczowy El YunQue.
Wstajemy skoro świt, nie chcemy marnować czasu na spanie. Pakujemy off-a, plotka głosi, że w okolicy grasuje groźny dla zdrowia wirus ZIKA roznoszony przez puertorykańskie komary. GPS wskazuje nam 38 minut trasą z San Juan do El YunQue. 
Jedziemy. Wkoło las, fakt- wygląda jak tropikalny, ale to jedna z głównych atrakcji turystycznych Puerto Rico,a tu żadnych turystów... Zatrzymuje się na parkingu, gdzie zaczepiamy przyjemnego Chińczyka, a ten z uśmiechem na twarzy mówi:  "nie możecie tu parkować. to instytut naukowy, uczymy się tu o biosferze lasu. Do parku narodowego, to musicie zjechać w dół, potem w prawo, w lewo, w prawo, w prawo, w lewo. w lewo, prosto i będzie most, wtedy pod górę" Narysował nam mapę. Ale przecież my wiemy lepiej. Błądziłyśmy następne 2 godziny. Zapytałyśmy Panią która zbierała banany, ale mówiła tylko po hiszpańsku. Pana który zaganiał kury, ale mówił tylko po hiszpańsku. Panią na podwórku, ale mówiła tylko po hiszpańsku. Pana który majsterkował przy samochodzie, ale.... zawołał swojego syna który w końcu mówił po angielsku. Dojeżdżamy.
Lijany, palmy kokosowe, piękne widoki, góry, zieleń, wilgoć- ciepły deszcz pada co 15 minut. Las jest pięknie zagospodarowany. Znajdziesz tu strome podejścia, wieże widokowe i wodospady. 
Postanawiamy udać się do oddalonej 20 minut od lasu plaży Luquillo. Rozbijamy kokosy o drzewo. Kąpiemy się w Oceanie podczas deszczu, rozmawiamy z tubylcami i udajemy się na puertorykański obiad. Pinacolada + banany z mięsem. Restauracje tutaj nie przeszły by kontroli w polskim sanepidzie, ale skoro tubylcy jedzą i żyją, to i my zjemy. Chwilę później grasujemy po okolicznych sklepach z pamiątkami i udaje nam się dorwać tutejsze cygara.






Zmęczone po całym dniu wracamy na 15 minut do domu, wskakujemy w kiecki i jedziemy zobaczyć old San Juan. Stolica Puerto Rico. Stare miasto, kamieniczki, wąskie uliczki, można poczuć się jak w starym europejskim mieście. Z całą pewnością jest to jedno z najpiękniejszych miast w jakich byłam. Tak jak niektórzy ludzie mają to coś, tak to miasto ma pewien sekret, pewien urok, który przyciąga i sprawia, że czujesz się tu ja w domu. Zamawiamy Mohito i tłumaczymy tubylcom gdzie jest Polska. Uczymy ich podstawowych zwrotów i utwierdzamy się w przekonaniu, że ludzie tutaj są fantastyczni.

3 godziny snu. Wstajemy o 4 rano i udajemy się na jedną z najpiękniejszych wysp na świecie Culebrę. Dzień wcześniej zrobiłyśmy wywiad wśród tubylców, którzy ostrzegali, że na prom to kolejki są ogromne i, że jeśli tak nam zależy, to z 3 godziny wcześniej musimy być. Oprócz promu, jest jeszcze opcja wynajęcia lotu tam i  z powrotem około 70$. Człowiek uczy się na błędach, las deszczowy nauczył nas, żeby słuchać tutejszych, a nie wujka google. W Fajardo, skąd odpływa prom, jesteśmy więc 3 godziny przed czasem. 
Wysadzam Gabi przed parkingiem i sama jadę szukać darmowego miejsca, by nie płacić majątku za całodzienny  postój. Jeżdżę w tą i z powrotem. W końcu panowie spod ciemnej gwiazdy proponują pomoc. Czarny chłopak wsiada na rower i zaprowadza mnie kilka ulic dalej. Dziękuję i z uśmiechem na twarzy wręczam dolca. A on z uśmiechem na twarzy mówi, że należy się jeszcze 5 $. Oponując, oznajmiam -że za tyle to zaparkuje na parkingu strzeżonym. A on- że nie zaparkuje, bo  tam już nie ma miejsca. A ja twardo, że byłam widziałam i nie dam mu więcej. No i tak od słowa do słowa, wsiadł na swój rowerek i odjechał. A ja, czułam na swoich plecach oddech wszystkich tych typów spod sklepu i zadawałam sama sobie pytanie, w jakim stanie będzie nasza srebrna strzałka, jak do niej wrócimy. 
Wchodzę do miejsca skąd ma odpływać prom. 6 rano. Dyskoteka świateł, muzyka dudni na tyle decybeli, że czuje się jak na dobrej imprezie. Znajduję Gabi, okazuje się, że żadnej kolejki nie było. Wsiadamy na prom i słyszę, że ktoś mówi po polsku! W końcu swoi! Chwilę później okazuje się, że to 3 polki Au Pair, a jedna z nich miała lecieć z nami do San Juan, kontaktowałyśmy się kilka razy na skype, ale nie pasował jej przystanek w Miami. Here we are. Świat jest mały, prawda? Na promie poznaję też miłą amerykankę z Colorado, która opowiada mi, że na lunch to planuje zjeść mango z drzewa.

Dopływamy do raju. Bierzemy busa i jedziemy na najpiękniejszą plażę na wyspie Flamenco Beach. 










Jeśli tak wygląda raj i do raju trafię po śmierci, to nie boję się umierać. Jest cudownie. Woda jest krystalicznie czysta, piasek biały, w tle widać zielone góry, za nami rozpościerają się drzewa palmowe. Znajdujemy oazę i napawamy nasze ciała promieniami słonecznymi. Gabi zasypia, a do mnie podchodzi chłopak i zaczyna mówić po hiszpańsku. A wszyscy mówili ucz się języków. Odpowiadam, że nie rozumiem. Po odpowiedzi na pytanie, że jestem z Polski, widzę jak obraca się na jednej nodze i krzyczy do swoich kumpli- Ejjjj, ona jest z Polski !
Nagle z jednego puertorykańczyka zrobiło się czterech. Polska, zabrzmiała dla nich tak samo egzotycznie, jak dla nas brzmi Puerto Rico. Pytają, gdzie jest ta Polska. Więc tłumaczę, że w Europie i staram się słownie zlokalizować nasz piękny kraj. A oni pytają, czy koło Irlandii. Poddałam się. Rzuciłam hiszpańską nazwę Polski i wtedy już wiedzieli, albo udawali, że wiedzą :) Od słowa do słowa okazało się, że znają polską kiełbasę i że jest bardzo tutaj popularna. Nie jadłam rzekomo polskiej, puertorykańskiej kiełbasy, więc nie wiem ile ma w rzeczywistości do czynienia z Polską. Gadu, gadu. O tym i o tamtym. Pytają jak długo tu jesteśmy, więc odpowiadam, że trzeci dzień. A oni- co? My tu całe życie mieszkamy, a pierwszy raz na Culebrę przyjechaliśmy. Przecież to szmat drogi. Pojęcie odległości, jest pojęciem względnym. Chcąc przetrzeć oczy, podnoszę okulary i wtedy następuje moment kulminacyjny. WOW ! U nas nikt nie ma takich jasnych oczu! Możemy sobie zrobić z Tobą zdjęcie ? To akurat mogła być prawda. Puertorykańczycy to ludzie o śniadej karnacji z czarnymi i brązowymi oczyma. Tak jak oni egzotyczni są dla nas, tak my jesteśmy egzotyczni dla nich. Nie oponowałam. Chwilę później piliśmy razem puertorykański Rum i Sangrię. 




Dnia następnego, pakujemy swoje manatki do srebrnej strzały i udajemy się na Południe Puerto Rico, nad morze karaibskie. Trasa prowadząca przez góry, jest niesamowita. Góry, dżungla i przejrzyście czysta woda w oddali. Zatrzymujemy się w Santa Isabel, gdzie spotykamy na drodze iguany. Zrywamy z drzewa mango. Jemy najlepszego w życiu ananasa, arbuza i kokosa. Mijamy drogę ewakuacyjną na wypadek tsunami i udajemy się w kierunku Ponce. Nad głowami latają nam pelikany, które ludzie dokarmiają kupionymi rybami. Znajdujemy oazę pod palmą i odpoczywamy. Chwilę później postanawiamy pojechać nad rzekę. Tubylcy mówią, że warto, więc jedziemy, prowadzi tutaj kręta droga, górskie serpentyny, a w około zamiast sosen,- drzewa kokosowe. Znowu jest pięknie, ale po tym co widziałyśmy na Culebrze bardzo ciężko, będzie znaleźć miejsce w którym ponownie zabraknie nam powietrza z wrażenia. Robimy kilka zdjęć i postanawiamy wracać. Ponieważ GPS nie łapie zasięgu postanawiam zaufać swojej intuicji. I tak 40 minut jedziemy w zupełnie innym kierunku niż powinnyśmy. W momencie kiedy się zorientowałyśmy,że jesteśmy na południu wyspy zrobiło się ciemno, pojawiła się mgła. I wierzcie, albo nie byłam naprawdę przerażona w jaki sposób przejadę całą tą dżunglę jeszcze raz, ale w dużo gorszych warunkach. Oznajmiłam Gabi, że to będzie wyzwanie. Powiedziałam sobie, że w rodzinie nikt o palmę się jeszcze nie rozwalił i ruszyłyśmy. Było ciężko, ale jesteśmy całe i zdrowe, po 2 godzinach ujrzałyśmy cywilizację w San Juan.



Puerto Rico jest wyspą należącą do USA. Ale nie widać tutaj ameryki. Amerykański, jest tylko dolar. Wszyscy mówią po hiszpańsku, bieda piszczy. Ludzie żyją w większości z upraw i przemytu. Wszędzie jest niesamowicie dużo policji. Wszędzie. Na drogach, na plażach, w mieście, w restauracjach. Wszędzie. Dozwolona prędkość to 55 mil na godzinę i nikt nie jedzie szybciej. Nikt też nie przejmuje się sygnalizacją świetlną. Czerwone? Ale nic nie jedzie, więc jadę. Ludzie są życzliwi i uśmiechnięci. Mężczyźni nieziemsko przystojni. Byłyśmy w raju.



czwartek, 3 marca 2016

Samonakręcająca się spirala marzeń

Wczoraj wieczorem pomyślałam sobie o tym, jak bardzo chciałabym znaleźć się teraz we Wrocławiu.
W moim ukochanym Wrocławiu. Chciałabym pobiec wzdłuż Odry od mostu na Kromera do Grunwaldu i wrócić moją trasą przez Jedności Narodowej.
Za 6 miesięcy to zrobię. Teraz pozostaje mi trasa wzdłuż Oceanu Atlantyckiego.
Widzicie jak bardzo względne jest wszystko co nas otacza? Ty pewnie marzysz o Tym by pobiegać wzdłuż Oceanu, a ja marzę by pobiegać wzdłuż brudnej Odry.



Od kilku dni śnię o swoich znajomych z Polski. Ale nie o tych z którymi byłam blisko, o tych których nie widziałam 5 i 10 lat. Osoby których za żadne skarby nie spodziewałabym się w śnie.
Sprawdziłam w senniku.


Spotkanie dawno nie widzianych osób, przyjaciół, czy dawnej miłości jest wyraźnym sygnałem o tęsknocie za nutką starych spraw do których wracamy z rozrzewnieniem


Kilka dni później śniłam o rodzinie z którą mieszkam.
Śniło mi się , że wróciłam do Polski i płakałam z tęsknoty za nimi. Widzicie jak względna jest tęsknota? Jestem tutaj, śnię i tęsknię za moim życiem i ludźmi których zostawiłam w Polsce, ale z drugiej strony podświadomie wiem, że kiedy wrócę do Polski, będę tęsknić za moim życiem i ludźmi których zostawię tutaj.
Świat jest zwariowany.

Już nigdy więcej nie będę całkowicie w domu, bo moje serce będzie zawsze gdzie indziej. 
To cena jaką trzeba zapłacić za bogactwo kochania i poznawania ludzi w więcej niż jednym miejscu.






Wyjazd do USA otworzył mi oczy na pojęcie względności. Wszystko co nas otacza jest względne. Szczęście, bogactwo i nasze marzenia. Pokonywanie granic, osiąganie celów i ryzyko. Wszystko to jest względne.

Względne jest nawet dostanie trójki w szkole. Przecież jeśli cała reszta klasy dostanie jedynkę to trójka brzmi dumnie. Ale jeśli dostaniesz trójkę, a koledzy mogą pochwalić się piątką, to nie jest to żadne osiągnięcie.

Takie jest życie. Względne. Idziesz do przodu. Spełniasz marzenia. Jedno, po drugim.
A później okazuje się, że tak naprawdę to nic takiego i wyznaczasz kolejne i kolejne.
Nigdy nie zaspokojony starasz się dotknąć gwiazd.

10 lat temu byłabym ostatnią osobą która powie, że decyduje się na to by studiować w innym mieście. I tak skończyłam studia we Wrocławiu.
10 lat temu byłabym ostatnią osobą która powie, że jest w stanie przebiec 2 km. Po 600 metrach miałam niezłą zadyszkę. Moja przyjaciółka ze szkolnej ławki Justyna brała udział w lekkoatletycznych czwartkach, a ja ledwo przebiegałam 600 metrów na wuefie. Nigdy nie podejrzewałabym, że wezmę udział w jakichkolwiek zawodach biegowych. A dzisiaj z uśmiechem na twarzy przebiegam 12 km  i planuję przebiec półmaraton.
5 lat temu nie przypuszczałam, że wdrapię się na Rysy i Orlą Perć.
5 lat temu byłabym ostatnią osobą podejrzewaną o wzięcie udziału w wymianie międzynarodowej i roczny wyjazd do stanów. Mija 6 miesięcy jak mieszkam w Nowym Jorku.
Jako dziecko uwielbiałam oglądać "Nowe Przygody Flippera" Marzyłam by pojechać na Florydę. Wyspy Karaibskie brzmiały dla mnie egzotycznie i nie osiągalnie.
Za 2 tygodnie tam będę.
Rok temu nie przypuszczałam, że będę w stanie płynnie porozumiewać się po angielsku.
Dziś jestem tu gdzie jestem.

Gdzie będę za następne 10 lat?

Przeszkody są tylko w naszych głowach. Możesz wszystko, przeskakuj przez trudności. Upadaj i podnoś się. Wyznaczaj sobie cel i nie słuchaj tych którzy się śmieją, śmiej się razem z nimi.
Szukaj sposobu jak coś osiągnąć, po prostu szukaj sposobu.

Jestem tu gdzie jestem. Jestem dumna z tego gdzie jestem. Cały czas szukam swojej drogi, jakiejś inspiracji, pomysłu na siebie. Nie mam zaplecza finansowego, nie mam pomysłu. Ale jestem bogata, bo mam otwartą głowę, a w USA zrozumiałam, że mogę wszystko. A jeśli ja mogę, to i Ty możesz. Wiele razy jeszcze upadnę, wiele razy będzie bolało. Ale otrzepię się i wstanę. Albo sobie chwilę poleżę, odpocznę i wstanę :)

Jeździłam w tamtym tygodniu pierwszy raz w życiu na nartach. Wywróciłam się jakieś 50 razy. Spróbowałam zjechać ze stoku, który zdecydowanie nie jest dla początkujących. Po prostu spróbowałam. Wiele razy upadłam, bolało. Ale otrzepałam się, wstałam i jechałam dalej. Czasami pomagali mi inni. Żeby nauczyć się jeździć na nartach musisz upaść.
Takie jest życie żeby coś osiągnąć musisz kilka razy się wywrócić, czasami będzie boleć, niekiedy inni będą musieli Tobie pomóc. Trzeba być odważnym i próbować, tak jakby jutro miałby być ostatni dzień naszego życia :)

Co roku 31 grudnia wyznaczam sobie cele, jakie chciałabym zrealizować. Nie jest to nic wyjątkowego, jestem przekonana, że i Ty wyznaczasz swoje cele na Nowy Rok.

Dwa z moich celów właśnie się realizują.
Dziś zastanawiałam się nad tym co mnie popycha do tych miejsc w których jestem, przedsięwzięć których się podejmuję i ludzi których spotykam.
Każde marzenie, każdy cel bierze się skądś. Ma jakąś inspirację, jakieś źródło.

Jednym z inspiratorów jest moje otoczenie. Otaczam się ludźmi którzy mnie inspirują.
Moi rodzice, którzy nigdy nie podcinają skrzydeł i zawsze mówią spróbuj.
Mój brat który kocha to co robi i pokonuje samego siebie.
Moja siostra która uparcie dąży do tego by znaleźć się w elitarnej grupie lekarzy.
Rodzina która zawsze wesprze ciepłym słowem.
Moi przyjaciele i znajomi którzy są zawsze obok, nawet jeśli jestem tysiące kilometrów za Oceanem.

Kolejnym natchnieniem są cytaty.
Zawsze miałam pokój oklejony w karteczki z inspirującymi cytatami. Drzwi oklejone sentencjami. Na ścianie wisi nawet tablica z motywującymi hasłami, którą dostałam od przyjaciół na urodziny. Wszędzie te cytaty.
Tu i tam. Przed egzaminami wieszałam sobie nad biurkiem kartkę "Dam radę". I zawsze dawałam.
Co może wnieść do życia kartka z napisem "Dam radę" ? To głupie, ale może. Wpływa na naszą podświadomość i programuje nasz mózg. Sentencje mogą zainspirować i wskazać drogowskaz. Spróbuj.

Dzisiaj proszę Boga o siłę i zdrowie. O resztę zadbam sama.




czwartek, 28 stycznia 2016

O nadzwyczajnym urodzinowym prezencie

Za kilka dni minie dokładnie 2 lata od kiedy jesteśmy razem. Razem, a jednak osobno.
Jest mały, nieśmiały, ma płetwy i grzbiet. Roman nosi imię na cześć mojego nazwiska.
Żyje w szklanej kuli i przeżył więcej niż przeciętna ryba. 
Zapraszam Was do poznania historii bojownika wspaniałego.

Jego metryka nie wskazuje dokładnego miejsca urodzin, jednak historia jaką znamy zaczyna się w zoologicznym na Krzywoustego we Wrocławiu. Roman mieszkał w 6 mieszkaniach, w 2 miastach i w 3 kulach. Poznał całą rodzinę, przyjaciół, kolegów i koleżanki. 
Nie narzeka, nie krytykuje, lubi poznawać świat i ludzi.



Przyniesiony na imprezę urodzinową na Daniłowskiego we Wrocławiu został poczęstowany kieliszkiem wódki, co prawdopodobnie jest przyczyną jego żywotności. Początkowo jego kula stała na najładniejszej komodzie w pokoju, do póki nie wydarzył się nieszczęśliwy wypadek. Roman spadł na skutek przechylenia się komody, wypadł pod łóżko, a jego dom w kształcie kuli uległ całkowitej destrukcji. Sytuacja kryzysowa została opanowana po paru godzinach. Roman dostał nową większą kwaterę.

Po paru miesiącach zdecydowaliśmy z Romanem o przeprowadzce. Przenieśliśmy się na ulicę Pomorską, po to by Romanowi przypomnieć o jego przodkach. Właścicielka mieszkania okazała się wariatką. Zamówiliśmy więc RYBA Taxi i zmieniliśmy lokalizację. 6 letnia Ania pomagając w przeprowadzce strofowała kierowcę taksówki, by jechał równiej i uspokajała zaniepokojoną rybkę słowami: :"Nie bój się Romanek, już nie daleko" 

I tym sposobem wylądowaliśmy na Koszarowej. Roman był w siódmym niebie, do snu śpiewali mu żołnierze. Pewnego dnia wydarzył się kolejny nieszczęśliwy wypadek. Dno kwatery Romana pękło. Woda przedarła się na podłogę, jednak w kuli zostało jej na tyle dużo, że zdołaliśmy opanować kryzys. Kupiliśmy nową kwaterę.

Święta Roman spędził z sąsiadką z naprzeciwka. Wstydził się- sąsiadka mówiła: "jakiś niemrawy był, mało się ruszał, bałam się, że umrze". No, nic dziwnego, to tęsknota.

Skończyły się studia, pojawiły się nowe perspektywy, podjęliśmy decyzje o moim  wyjeździe do Ameryki. Roman przyjął to na klatę. Wróciliśmy do Nowej Soli, mieszkaliśmy tu razem 2 miesiące i nadszedł czas rozstania. Pojawiło się kilka opcji komu powierzyć Romana. Początkowo, miał być to mój brat. Ale jego welonki żyły max 2 dni, to mało przekonujące. I wtedy na myśl przyszła mi najlepsza opiekunka na świecie. Babcia. Roman przeprowadził się do mojej babci. Nie mógł trafić lepiej. Babcia odlicza mu pokarm na talerzyku i codziennie wrzuca 3 kuleczki, raz w tygodniu zmienia wodę i piecze rogaliki, których zapach wprawia Romana w rybią ekscytację.

Nie każda Ryba zasługuje na post na blogu. Roman zasługuje.