wtorek, 17 listopada 2015

Nie wrócę do tej samej Europy i Polski z której wyjechałam.

Od kiedy jestem w USA zmieniłam perspektywę postrzegania Europy. To nasz dom. Nie ważne Madryt, Londyn, czy Paryż, Europa to nasz dom. Atak na Francję, był ciosem wymierzonym w naszych przyjaciół.
A ja nienawidzę tych, którzy krzywdzą i zabijają moich przyjaciół.

Cios w serce.
Terroryści,
fundamentaliści,
fanatycy religijni,
fanatycy islamu.



Po pierwsze jestem człowiekiem. W miarę tolerancyjnym, cywilizowanym i otwartym człowiekiem. Głodnego nakarmię, spragnionemu dam wodę... Nie oceniam i nie wkładam wszystkich do jednego worka. STOP Może ktoś zacząłby respektować to co moje? To co nienaruszalne. Moje, Wasze Bezpieczeństwo.
11 września 2001 roku barbarzyńcy przekroczyli wszelkie granice humanitaryzmu i wciąż uderzają, straszą i zabijają. To co wydarzyło się w piątek w  Paryżu powoduje smutek, dreszcze i niedowierzanie.

Wychodząc w piątkową noc na ulice Nowego Jorku łatwo było spostrzec, że coś jest nie tak. Wszędzie mnóstwo policji, na time squere antyterroryści uzbrojeni po szyję. I ta nie wiadoma w oczach ludzi. Oni, Amerykanie bardzo dobrze pamiętają jak to jest, gdy ktoś wchodzi z kalashnikowem do  domu. Ciężko jest zapomnieć taką zbrodnię, a dzisiaj ten sam wróg atakuje inny kontynent. To wojna globalna.

Nie chcę wracać do przestraszonej Europy, a wiem że do takiej wrócę. Stefa Schengen to pełzająca śmierć, bo trzeba będzie w końcu powiedzieć STOP.

Pomóżmy uchodźcom którzy w Europie już są, ale to tyle. Trzeba powiedzieć STOP. Wyślijmy pomoc tam. Konstytucja gwarantuje nam bezpieczeństwo. Bezpieczeństwo jest też usytuowane w piramidzie potrzeb Maslowa. Jego brak powoduje wielki dyskomfort. Ja chcę komfortu, komfortu psychicznego. Nie chcę zastanawiać się, czy wrócę z koncertu.

Kiedyś myślałam inaczej. Do kiedy nie usłyszałam historii opowiedzianej przez nauczycielkę jednej z popularnych szkół na Manhattanie.
Dzień przed zamachem na WTC dziecko z muzułmańskiej rodziny przyniosło na lekcję rysunek obrazujący samolot uderzający w jedną z wież. W dniu ataku na WTC muzułmańskich dzieci nie było w szkole.
Przypadek?

Wszyscy jesteśmy dziś francuzami.

poniedziałek, 9 listopada 2015

Black and White

Daleko mi do liberalnych poglądów, ale mieszkam w Ameryce. Wybór  Baracka Obamy na prezydenta zamknął niechlubny rozdział segregacji rasowej w USA, ale tylko na gruncie polityki i w życiu publicznym. Początek tego tekstu może wydawać się nie poprawny politycznie, ale mówię jak jest.



USA to ponoć jeden z najbardziej tolerancyjnych krajów na świecie, ponoć...
Nowy Jork- tygiel kultur, więcej tu mniejszości narodowych, aniżeli rodzimych amerykanów. Ale, to co obserwuję, jest zadziwiające, wróć- raczej przerażające. Wydawałoby się, że czasy segregacji rasowej minęły, jeśli tak myślisz, jesteś w błędzie. Ameryka podzielona jest na białych i czarnych, współistnieją oni, ale nie ma mowy o symbiozie, a kolor skóry świadczy tutaj (prawie zawsze) o statusie społecznym.

Kierowcą autobusu jest czarny, ulice sprzątają czarni, w sklepach pracują murzyni, na stacji metra
i w kiosku, -afroamerykanie i nie przesadzam.
Nawet w nowojorskim metrze znakomitą większość stanowi populacja czarnoskórych. 
Korzystając z transportu publicznego czuję się mniejszością.
W okolicy w której mieszkam- sami biali, kilka mil dalej blokowisko dla biedniejszej klasy murzynów.
W szkole do której chodzą "moje" dzieciaki,  jeden czarny chłopiec. Na przeciwko jest szkoła dla murzynów. Znajomi ostrzegają mnie bym nie wracała sama w nocy, bo czarni...
Ot, tolerancyjna Ameryka.

Nie ma co się wzruszać, ta sytuacja nie bierze się z powietrza. Segregację tą prowokuje zachowanie czarnoskórych, którzy każde swoje występki bronią argumentem - "Because I'm Black?" (Ponieważ jestem czarny) Idziesz do restauracji, kina, czy na pocztę i jeśli jest awantura, to najprawdopodobniej sprowokował ją czarnoskóry.

Podaje przykład. Sobota wieczór, siedzę w restauracji, mnóstwo ludzi, kelnerzy się nie wyrabiają. Normalne, sama pracowałam jako kelnerka, wiem jak jest. Trzeba być wyrozumiałym. Czarni, nie są. Oburzeni, że czekają za długo na jedzenie zwracają kelnerowi uwagę. Jakoby powodem, że tak długo czekają, jest ich kolor skóry. Zarzucają kelnerowi, że to rasizm. Po czym w ramach przeprosin, bo kto chce mieć kłopoty? Jedzą za darmo.
Biali amerykanie i inne mniejszości mieszkające w Ameryce, boją się wchodzić z czarnoskórymi w konflikt. Obawiają się kontaktu z murzynami, ponieważ każdy problem rozwiązywany jest argumentem- Ty mnie tak traktujesz, bo jestem czarny! Są aroganccy i butni, a argumentem na wszystko jest oskarżenie o rasizm. Nie chcę uogólniać, bo są wśród nich też dobrzy i kulturalni ludzie, jednak takie jest zachowanie znakomitej większości.

I to zachowanie większości powoduje, że osądzamy całą populację czarnoskórych i izolujemy ich, by czuć się bardziej komfortowo.

Nie chcę być hipokrytą, sama nie jestem mistrzem tolerancji. Mówię i myślę, że wszyscy są równi, ale gdzieś z tyłu głowy mam pewne "ale" do niektórych nacji. Nie jest to jakieś widzi mi się, ale pogląd wynikający      
z doświadczeń i obserwacji. Mam na myśli hindusów. Pracowałam dla nich w Londynie, zaobserwowałam, że nie traktują ludzi fair.
Segregują, tworzą kasty, tak jak jest to u nich w kraju. Przyjeżdżając do 6 gwiazdkowego hotelu, karzą wynosić łóżka z pokoi w których będzie spała służba. Bo służba, nie może spać na łóżku. Ludzi, którzy świadczą dla nich usługi traktują jak śmieci. Wiem co mówię i nie przesadzam. Nie wzruszają ich popękane do krwi ręce, coś ma być zrobione i tyle.
Spotkałam w Londynie wielu obywateli Indii, po czym wyrobiłam sobie właśnie takie zdanie. A dzisiaj powtórzę to o czym pisałam wcześniej, nic nie dzieje się przez przypadek, a ludzie których spotykamy na swojej drodze zawsze wnoszą coś do naszego życia.

Od tygodnia rozmyślałam o stworzeniu tego tekstu, tekstu o rasiźmie i tolerancji i nagle spotykam człowieka który uświadamia mi, że nie można mierzyć wszystkich jedną miarą. Wysoki i przystojny. Świetnie nam się rozmawia i nagle pada pytanie wyrocznia. Skąd jesteś. Po czym następuje odpowiedź wyrocznia: Indie. Uczciłam to minutą ciszy. Nie zapaliła mi się czerwona lampka, miałam w głowie dyskotekę świateł. To nie możliwe, właśnie ktoś zburzył moją życiową filozofię na temat okrutnych hindusów. I uświadomiłam sobie, że mam ze sobą problem, nie z nimi, ze sobą. Bo, kiedy  dowiedziałam się, że jest z Indii rozmowa nie była już taka jak wcześniej. 

Przemyślałam to. Jeśli na 10000 hindusów, czy czarnych jeden jest w porządku, to dla mnie jest to powód, żeby każdego oceniać osobno i nie generalizować. Przynajmniej starać się, nie generalizować i nie wrzucać wszystkich do jednego worka.  Każdy spotkany na naszej drodze człowiek, czegoś nas uczy.









poniedziałek, 2 listopada 2015

Halloween po amerykańsku

Wzbudzające wśród polaków kontrowersje pogańskie święto Halloween za nami.

Mimo, że nie jest to święto narodowe, jest to jedno z najhuczniej obchodzonych dni w Ameryce.
Los chciał, że w tym roku przypadło w sobotę, w związku z czym mogłam zobaczyć wszystko od podszewki.
Halloweenowy klimat czuć już na dwa tygodnie przed 31 października. Na ulicach pojawiają się wydrążone dynie, w oknach duchy, przed domami zombie, trumny i plastikowe groby. Nie mi oceniać, ale dla mnie lekka przesada. No cóż, co kraj to obyczaj.

W tygodniu poprzedzającym Halloween w szkołach i przedszkolach organizowane są imprezy dla dzieci na których obowiązkowy jest kostium! Nie musi być on straszny, po prostu, ma być. Kreatywność ludzi nie zna granic. Superbohaterowie, ludzie przebrani za frytkę, pizzę, puszkę coke, dinozaura, Freda Flinstona,
a także za demony. Najzabawniejszy kostium miała dziewczynka przebrana za tort, niestety podstawa tortu nie mieściła się w drzwiach wejściowych do szkoły :) Dobry był też dinozaur, którego kostium był tak wielki i niewygodny, że przechodnie pomagali mu nieść ogon!



Amerykanie  kultywują "trick or treat", czyli cukierek albo psikus. Dzieci chodzą po okolicznych domach i z uśmiechem na ustach zbierają cukierki. Wszyscy ochoczo częstują, życząc "Happy Halloween". Klimatu nadaje niewątpliwie wystrój. Niektórzy gospodarze podnoszą poprzeczkę wyżej niż się spodziewacie. Zapraszają do środka, przygotowują całe scenerie, łącznie z muzyką i wszelkimi niezbędnymi gadżetami. Co mam na myśli? Np. bujający się w fotelu mężczyzna z piłą mechaniczną w ręku. Jego charakteryzacja była genialna, wszyscy zastanawiali się czy to prawdziwy człowiek czy manekin. Ja przekonałam się, że to człowiek, moje serce zaczęło bić tak mocno, jak wtedy gdy wchodziłam na orlą perć. Wielka frajda, dużo zabawy, uśmiechu i integracji. Młodsi amerykanie spotykają się, rozmawiają, komentują swoje przebrania, jedzą cukierki, a Ci starsi świętują wieczorem.



Nie tylko dzieci celebrują Halloween. W Nowym Jorku co roku odbywa się Halloween Village Parade, wielka parada na której każdy, absolutnie każdy ma starannie dobrany strój. Muzyka, tancerze, światła- coś na wzór karnawału w Rio. Po paradzie wszyscy wznoszą toast w okolicznych klubach i barach. Toast za demony? Nie wiem, ale napiję się.

Czy właściwe jest krytykowanie tego święta? Dla mnie to amerykańska tradycja wnosząca dużo radości do szarej codzienności. Wszyscy mają frajdę, integrują się i na długo przed halloween obmyślają specjalne stroje. Niewątpliwie atmosfera w Polsce nie pozwoli nigdy na spędzanie Halloween  tak jak robią to amerykanie. I dobrze. Dla nas śmierć jest powodem do zadumy i wspomnień, oni mają inne podejście, bo to inny świat. Jeśli do mojego domu w Polsce zapukają dzieci mówiąc cukierek albo psikus, dam im cukierki. Skoro sprawia to tyle radości, jestem za. Ale nie zapominajmy o kultywowaniu naszej pięknej polskiej tradycji. Lubię ten moment zadumy, zatrzymanie się, spoglądanie na jesienne liście, lampiony i refleksję nad kruchością życia.